poniedziałek, 30 grudnia 2013

Od Kate

-Jak zwykle,wspaniała robota Kate!-zawołał samiec alfa mojej rodzinnej watahy,kiedy ubiłam przeciwnika po niespełna 10 sekundach. Spojrzałam na niego zza grzywki i bez słowa skierowałam się nad wodę,ale słyszałam jeszcze jak basiory szeptali do siebie:
-Raany,Kate daje tak jak nikt inny!
-Z nią wygramy wszystko!
-Chciałbym z nią być....
Ignorowałam te teksty. Zaczynałam mieć powoli dosyć tej watahy,mimo,że traktowano mnie w niej niemal jak alfę. Moja jaskinia była równie duża jak pary alfa,sam przywódca oszczędzał mnie we wszystkim,ba,nawet nie musiałam polować bo to inni mi podsuwali najlepsze części. Jeśli już szłam na polowanie,to sami najlepsi wręcz tłukli się by iść ze mną. Pozwalałam im czasami bo wolałam robić to sama ale cóż....
W mojej rodzinnej,czyli poprzedniej watasze, byłam,jak to mnie nazywano "Tajną Bronią",przez moje umiejętności i moce. Dlatego też miałam wiele przywilejów,a inni cały czas,głównie samce,starali zdobyć się u mnie "punkty",więc w sumie niewiele miałam do roboty. Wystarczyło żebym trenowała,i gdy inni spali,ja polowałam.
Miałam tam swoją przyjaciółkę Tię,która rozumiała mnie i nie była taka jak reszta watahy,za to ją kochałam. Aż pewnego dnia...
Właśnie wracałam ze spaceru,gdy usłyszałam jęki jakby konającego. Przyśpieszyłam kroku i normalnie zamurowało mnie. To była Tia,która umierała przez poważne obrażenia. Nawet nie zdążyłam zawołać o pomoc,ponieważ moja przyjaciółka skonała na moich oczach. Wściekła pobiegłam do najbliższych członków w tym do alfy. Okazało się,że to oni chcieli cichaczem pozbyć się jej przez to,że była słaba a wataha nie pozwalała żyć słabeuszom. Starali się mnie uspokoić przerażeni,bo wiedzieli,że mogę ich z łatwością pozbawić życia. Tym sposobem spaliłam najbliższe drzewa niestety nie zabijając nikogo i przez straszliwą śmierć przyjaciółki odeszłam z watahy będąc nieczuła na wyjaśnienia i błagania o zostanie,bo beze mnie byli zdecydowanie słabsi.
Po wielu dniach samotniej tułaczki dotarłam do jakiejś watahy,ale nim wkroczyłam na nie, ktoś podbiegł do mnie od tyłu zdyszany,nawołując mnie. Był to jeden z basiorów z tamtej watahy.
-Kate,błagam! Wracaj do nas!
-Nie ma bata. Wynoś się i wracaj do swoich-spojrzałam na niego groźnie.
-Ale bez ciebie....-usiłował mnie przekonać ale warknęłam groźnie ostrzegawczo na co on od razu się cofnął przerażony. Błyskawicznie uciekł tam z skąd przybył. Kiedy znikł z pola widzenia,weszłam na obce tereny. Po parunastu minutach,zmęczona położyłam się w cieniu drzewa i przysnęłam...

<Asesino?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz